13 sie 2014 | By: Deco

Nowe znaczenie słowa depresja

          Pierwszy post staje się niejako wizytówką blogera, dlatego w sytuacji recenzenta sprawa powinna być oczywista: musi być krwawy lincz albo gloryfikacja znakomitego. Jako jednak, że to ma być strona o dziełach wielkich, pozwólcie mi opowiedzieć o mojej ulubionej sadze, Malazańskiej Księdze Poległych. 
          Świat wykreowany przez Steven'a Ericksona powstał właściwie przez przypadek.Ten sympatyczny jegomość swego czasu był archeologiem na Bliskim Wschodzie, gdzie wraz z niejakim Ian'em Cameronem Esslemontem ukrywali się przed wybuchowymi panami w turbanach, a czas umilali sobie sesjami RPG. I w ten sposób w ich głowach powstało dwoje bohaterów: Ammanas, psychopatyczny mag grot Meanas i Rashan oraz Kotylion, skrytobójca mający wkrótce zyskać sławę dzięki biegłości w posługiwaniu się sznurem. Obaj posiadają ambitną wizję świata: świata, w którego większość stanowi ich imperium. Urządzają bar, gdzie zatrudniają demona, zbierają grupę wkrótce sławnych na cały świat dowódców oraz wojowników takich jak Dassem Ultor czy admirał Nok i zaczynając od maleńkiej wysepki Malaz systematycznie wprowadzają swój plan w życie. Właściwie udaje im się osiągnąć cel, gdyby nie ich była barmanka, Gburka, która zakłada konkurencyjną assasyńską szkołę magów-zabójców, Szpon i morduje swoich zwierzchników. Nie, to nie był gigantyczny spoiler. Dopiero teraz, 9 lat po zabójstwie cesarza Kallenveda rozpoczyna się Malazańska Księga Poległych. Jednak czy aby Ammanas, który wraz ze swym towarzyszem wędrował po tajemniczych domach Azath i posiadł ich wiedzę na pewno jest martwy?
          Dlaczego ta książka jest wyjątkowa? Cechuje ją rozmach, który na nowo definiuje znaczenie słowa "epickość". Steve Erickson na nowo skonstruował niesamowicie złożony świat, będący inny niż wszystko dotąd. Wyszukany, a jednocześnie prosty system magii, wielorakość różnorodnych ras, rozbudowany panteon wrednych bóstw, zarówno pradawnych, jak i zupełnie nowych oraz masa smaczków, takich jak Talia Smoków czy destrukcyjne konwergencje, to wszystko składa się na klimat tych powieści. Nawet nie będę próbował opisywać fabuły, jej złożoność zrazi pewnie wiele osób. Powiem tylko, że nie doświadczycie czegoś takiego jak stagnacja w jednym miejscu albo zżycie z tylko jedną postacią. Przygotujcie się na spotkanie z niepowtarzalnymi bohaterami, wśród których są m.in. zbrodniarz przy którym Hitler zasługuje na miano miłosiernego, barbarzyńca o ego wypełniającym każdy cal umięśnionego ciała czy wreszcie nieumarła złodziejka żyjąca w symbiozie z pasożytem zwiększającym jej apetyt na różne seksualne zabawy. I spieszę ze sprostowaniem, ta książka nie epatuje bezmózgim seksem, tak jak to robi Gra o Tron (która moim zdaniem również jest jak na fantasy również wielkim dziełem, ale o tym w przyszłych recenzjach). 
          Moim zdaniem najistotniejszym przesłaniem jest relatywizm moralny, bo przecież choć Imperium Malazańskie często niesie podbitym mieszkańcom szczęście i dobrobyt, czyni to za pomocą magii oraz miecza. I nie chodzi tylko o walkę żołnierzy, miecz przeciwko mieczowi, ofiarami najczęściej są niewinni ludzie. Pozwolę sobie przytoczyć po angielsku jeden z moich ulubionych cytatów z Bramy Domu Umarłych:

“Children are dying."
Lull nodded.
"That's a succinct summary of humankind, I'd say. Who needs tomes and volumes of history? Children are dying. The injustices of the world hide in those three words.”

Poruszający jest również tragizm wielu postaci. Żadna śmierć jest bezsensowna, każde przemyślenie jest warte zapamiętania. Erickson jest mistrzem suspensu i podobnie jak G. R. R. Martin nie cofa się się przed zabijaniem bohaterów. Gwarantuje, że z wielu ta książka wyciśnie więcej łez niż podczas własnego ślubu. Dla tych, którzy już skończyli przypomnę o wiecznej tułaczce Icaruim'a, o smutku istnienia T'lan Imass'ów, o Sznurze Psów albo po prostu przypomnę o Dziobie.
          Wady? Pierwsza część prawie od razu dosłownie rzuca czytelnika w sam środek oblężenia. Dostrojenie się do otaczającego świata zajmuje kilka setek stron. Cieszysz się, że skończyłeś pierwszą część i rozpoznajesz już bohaterów? Spokojnie, w drugim tomie jest tylko pięć postaci z Ogrodów Księżyca. Jak już się czepiać to każdy, nawet żebrak czy zwykły szeregowy ma w sobie pierwiastek filozofa. Ostatnim, co może irytować to luki w chronologii, które nasilają się szczególnie, jeżeli ktoś zdecyduje się sięgnąć po osadzone w tym samym świecie powieści napisane przez Iana Camerona Esslemonta.
          I nadszedł wreszcie czas, by wyjaśnić ten tajemniczy tytuł. Po przeczytaniu cyklu będziesz patrzył się pusto przed siebie, minuty będą mijać, a Ty dalej będziesz zastanawiał się, co teraz zrobić ze swoim życiem. Nastanie nowy dzień i wcale nie będzie lepiej. Chciałbym móc powiedzieć, że sobie z tym poradziłem, ale odkryłem, że jedynym co pomaga jest ponowne otwarcie książki i powtórne chwycenie sztandaru Poległych. I nie żałuję żadnej spędzonej minuty.

2 komentarze :

Anonimowy pisze...

Choć fantastyka to nie zawsze moja bajka, a do książki podeszłam na początku z dystansem, muszę przyznać, że jest to przykład wyjątkowej literatury, choć przeczytałam dopiero "Ogrody Księżyca". Moją słabością w czytaniu książek jest niechęć do tych, w których w początkowych rozdziałach akcja i wątki są długo rozwlekane, a ważne wydarzenia dzieją się albo sporadycznie albo na końcu książki. Wówczas takową odkładam i za każdym kolejnym razem sięgam po nią z niechęcią. W Malazańskiej jest się wrzuconym w sam środek akcji zaraz po otwarciu książki, co, moim zdaniem, także nie jest dobrym pomysłem, nie mając pojęcia, kto jest kim, nie dysponując jakimikolwiek informacjami o aktualnym wydarzeniu. Jednak w książce nie ma zbędnego i jakże nużącego przedłużania akcji. Zawsze coś się dzieje- skończywszy dopiero jeden wątek, coś zaraz dzieje się w kolejnym. Dlatego też dobrą stroną jest prowadzenie narracji z wielu punktów widzenia. Jakże to monotonne czytać książkę, w której świat jest kreowany przez jedną tylko postać! Tutaj nie jest on czarno-biały, ten bohater nie jest tylko wzorem cnót, a tamten ogniem piekielnym. Jedną jeszcze rzeczą, którą Erikson mnie uwiódł, jest znakomite przeplatanie się wątków. Schodzą się drogi bohaterów, których historie obojga ja jako czytelnik znam doskonale, śledząc je od kilkuset stron, ale którzy dla siebie są kompletnie obcy. Wówczas, znając charakter i przeszłość każdego z nich, mogę dociekać, w jakim kierunku rozwinie się ich relacja. Choć wielkość zarówno pojedynczej książki jak i całej sagi może przerazić (10 tomów, każdy po ok. 600-700 stron), podobnie jak ilość bohaterów i mnogość historii, przez co na początku czytelnik czuje się zdecydowanie zagubiony, warto po Malazańską Księgę Poległych sięgnąć. Mówi Wam to człowiek ze znaczną alergią na fantastykę, ale który "Ogrody Księżyca" przeczytał z wypiekami na twarzy i właśnie otwiera kolejny monumenalny tom, by znów znaleźć się w Imperium Malazańskim.

Deco pisze...

Cieszy mnie, iż moja rekomendacja skłoniła drogiego Anoniam do chwycenia po tą wyjątkowo ciężką literaturę. Pozwolę sobie jednak zaznaczyć, że czytanie spojlerów może zepsuć radość czerpaną z jakże zaskakujących wydarzeń, choć wątpię, by wspomniana mnogość wątków i charakterów uniemożliwiła rozeznanie się w późniejszych aspektach fabuły. Gratulujemy wytrawałości, dziękujemy za komentarz i życzymy szczęścia Oponn!

Prześlij komentarz