11 paź 2015 | By: Sefir

Alternatywna rzeczywistość - bajka, czy historia?

                Philip Kindred Dick był postacią bardzo barwną w latach swojej największej aktywności pisarskiej, która to przypadała na lata 60. i 70. ubiegłego stulecia i cechy tej nie możemy mu odebrać nawet ponad trzydzieści lat po jego śmierci. Żonę miał niejedną, zażywał co i rusz różne środki psychoaktywne, u schyłku życia był już schorowany na tle psychicznym (lub był na tyle oryginalnym człowiekiem, że wydawał się być schizofrenikiem) i kontakt z nim był niejako utrudniony. Dzieła Dicka nie były w głównym nurcie, sławę przyniosła mu właśnie książka, którą wziąłem dziś na tapetę, a która to powieść została wydana w roku 1962. Dwa lata przed tym wydarzeniem, Philip Dick był w finansowym kryzysie i nawet wspólnie ze swoją trzecią żoną otworzyli biznesik jubilerski. To zresztą dosyć ważny fakt, bowiem jednym z interesujących wątków w powieści „Człowiek z Wysokiego Zamku” jest wątek Franka Frinka i Eda McCarthy’ego, którzy postanowili również zabawić się w twórców ozdób takich jak broszki, czy pewnego rodzaju amulety. Zapewne właśnie na swoich, prywatnych i całkiem świeżych przeżyciach w tej branży Philip Dick oparł ich pomysł i to, w jaki sposób działali jego bohaterowie.

                Co jednak o samej powieści? „Człowiek w Wysokiego Zamku” oczarował mnie od samej okładki (seria wydawnictwa Rebis, z grafikami autorstwa Wojciecha Siudmaka), od pierwszego zdania do ostatniego. Nie jest to moja pierwsza pozycja Philipa Dicka, czytałem już bowiem „Blade Runnera” i „Ubika”, jednak na razie do rangi faworyta od strony kompozycyjnej i fabularnej urasta właśnie ta powieść, laureatka nagrody Hugo. Co na pewno rzuci się w oczy, nie ma głównego bohatera. Jest ich kilkoro, ale los połączył ich na różne sposoby, od spraw czysto biznesowych, przez polityczne, aż po uczuciowe. Narracja jest prowadzona głównie w świecie fikcyjnym, na Ziemi, gdy II wojnę światową wygrali Naziści i Japończycy. Jednak „głównie” nie oznacza „jedynie”. Są tam też fragmenty z powieści „Utyje szarańcza”, zakazanej w świecie powieści, bowiem przedstawiała ona wizję świata, w którym wygrali alianci (jakże diametralnie różni się wizja osoby, która siedzi pod butem Nazistów od rzeczywistości), a także jest fragment ze świata rzeczywistego.
                Czy łatwo się czyta „Człowieka…”? Język jest schludny, nie zalewa nas pojęciami, zwrotami, czy też obrazami, nad którymi musimy ślęczeć i wielokrotnie powtarzać fragmenty, by uświadomić sobie, co tak naprawdę się dzieje. Mniej jest tu dygresji filozoficznych, z których słynie proza Philipa Dicka, jednak do refleksji zmuszą nas na pewno myśli bohaterów, ich motywacje w tak przecież różnym od naszego świecie. Kto wie, czy nie byliśmy kiedyś bardzo blisko takiej przyszłości?
                Kolejnym ważnym ogniwem, tworzącym łańcuch zwany „Człowiekiem z Wysokiego Zamku” jest Księga Przemian (I Ching) i dalekowschodnia koncepcja Yin i Yang, a także Tao. Jako że wielu bohaterów jest ściśle powiązanych z Japończykami, lub nawet pochodzą z Kraju Kwitnącej Wiśni, te dwa pojęcia musiały zostać wprowadzone i wykorzystywane. Bohaterowie myślą. Tak, myślą nad tym, czy postępują dobrze, czy źle, czy zalewa ich Yin, biel, czy też Yang, czerń. Praktycznie każdy ważniejszy bohater korzysta z I Ching, z księgi starszej niż Chrystus o jakieś milenium. Osobiście nie potrafię z niej korzystać, więc te wszystkie heksagramy i przejścia były mi niezrozumiałe, jednak ich objaśnienia automatycznie sprawiały, że warto było się zatrzymać nad przepowiedniami losów użytkowników księgi i spróbować swych sił w odczytywaniu wróżb równolegle z bohaterami.
                Co do fabuły, nie będę jej zdradzać w żadnym stopniu, nie jest to konieczne, bym mógł opisać wszystko, co mi się podoba w tej powieści. Oprócz wyżej wymienionych rzeczy zainteresowały mnie też relacje między dowództwem nazistowskich Niemiec. Zostały wprowadzone postaci znane nam z rzeczywistości, jednak nie jako zbrodniarzy, a jako przywódców gigantycznego, sprawnie działającego państwa. Moim zdaniem autor przeprowadził co najmniej bardzo dobrą analizę tego, jak by mógł wyglądać świat po zdobyciu władzy przez Niemców. Wewnętrzne i zewnętrzne konflikty, bunty, kłótnie, niesnaski. O czym warto wspomnieć, w podziękowaniach od autora były wymienione pozycje, które sam przestudiował w poszukiwaniu wiedzy na temat Rzeszy, więc tematem był żywo zainteresowany i, sądząc na podstawie moich przyswojonych na lekcjach historii informacji, żadnej gafy nie popełnił. Tak na marginesie sam Dick głosił, że w jednej czwartej jest Niemcem, choć wcale tak nie było.

                Czy warto przeczytać? Warto. Czy trzeba specjalnych przygotowań do lektury? Nie trzeba. „Człowiek z Wysokiego Zamku” jest pozycją, którą będę polecał każdemu, kto nie boi się fantastyki naukowej, kto nie boi się eksperymentów literackich, a także każdemu lubiącemu solidną porcję fabuły, naszpikowanej ciekawymi postaciami i zdarzeniami. Jednak nie jest to zbyt obiektywne, w końcu to mój ulubiony autor.

0 komentarze :

Prześlij komentarz