Philip
Kindred Dick był postacią bardzo barwną w latach swojej największej aktywności
pisarskiej, która to przypadała na lata 60. i 70. ubiegłego stulecia i cechy
tej nie możemy mu odebrać nawet ponad trzydzieści lat po jego śmierci. Żonę
miał niejedną, zażywał co i rusz różne środki psychoaktywne, u schyłku życia
był już schorowany na tle psychicznym (lub był na tyle oryginalnym człowiekiem,
że wydawał się być schizofrenikiem) i kontakt z nim był niejako utrudniony.
Dzieła Dicka nie były w głównym nurcie, sławę przyniosła mu właśnie książka,
którą wziąłem dziś na tapetę, a która to powieść została wydana w roku 1962.
Dwa lata przed tym wydarzeniem, Philip Dick był w finansowym kryzysie i nawet
wspólnie ze swoją trzecią żoną otworzyli biznesik jubilerski. To zresztą dosyć
ważny fakt, bowiem jednym z interesujących wątków w powieści „Człowiek z
Wysokiego Zamku” jest wątek Franka Frinka i Eda McCarthy’ego, którzy
postanowili również zabawić się w twórców ozdób takich jak broszki, czy pewnego
rodzaju amulety. Zapewne właśnie na swoich, prywatnych i całkiem świeżych
przeżyciach w tej branży Philip Dick oparł ich pomysł i to, w jaki sposób
działali jego bohaterowie.
Co
jednak o samej powieści? „Człowiek w Wysokiego Zamku” oczarował mnie od samej
okładki (seria wydawnictwa Rebis, z grafikami autorstwa Wojciecha Siudmaka), od
pierwszego zdania do ostatniego. Nie jest to moja pierwsza pozycja Philipa
Dicka, czytałem już bowiem „Blade Runnera” i „Ubika”, jednak na razie do rangi
faworyta od strony kompozycyjnej i fabularnej urasta właśnie ta powieść,
laureatka nagrody Hugo. Co na pewno rzuci się w oczy, nie ma głównego bohatera.
Jest ich kilkoro, ale los połączył ich na różne sposoby, od spraw czysto
biznesowych, przez polityczne, aż po uczuciowe. Narracja jest prowadzona
głównie w świecie fikcyjnym, na Ziemi, gdy II wojnę światową wygrali Naziści i
Japończycy. Jednak „głównie” nie oznacza „jedynie”. Są tam też fragmenty z
powieści „Utyje szarańcza”, zakazanej w świecie powieści, bowiem przedstawiała
ona wizję świata, w którym wygrali alianci (jakże diametralnie różni się wizja
osoby, która siedzi pod butem Nazistów od rzeczywistości), a także jest
fragment ze świata rzeczywistego.
Czy
łatwo się czyta „Człowieka…”? Język jest schludny, nie zalewa nas pojęciami,
zwrotami, czy też obrazami, nad którymi musimy ślęczeć i wielokrotnie powtarzać
fragmenty, by uświadomić sobie, co tak naprawdę się dzieje. Mniej jest tu
dygresji filozoficznych, z których słynie proza Philipa Dicka, jednak do
refleksji zmuszą nas na pewno myśli bohaterów, ich motywacje w tak przecież
różnym od naszego świecie. Kto wie, czy nie byliśmy kiedyś bardzo blisko takiej
przyszłości?
Kolejnym
ważnym ogniwem, tworzącym łańcuch zwany „Człowiekiem z Wysokiego Zamku” jest
Księga Przemian (I Ching) i dalekowschodnia koncepcja Yin i Yang, a także Tao.
Jako że wielu bohaterów jest ściśle powiązanych z Japończykami, lub nawet
pochodzą z Kraju Kwitnącej Wiśni, te dwa pojęcia musiały zostać wprowadzone i
wykorzystywane. Bohaterowie myślą. Tak, myślą nad tym, czy postępują dobrze, czy
źle, czy zalewa ich Yin, biel, czy też Yang, czerń. Praktycznie każdy
ważniejszy bohater korzysta z I Ching, z księgi starszej niż Chrystus o jakieś
milenium. Osobiście nie potrafię z niej korzystać, więc te wszystkie heksagramy
i przejścia były mi niezrozumiałe, jednak ich objaśnienia automatycznie
sprawiały, że warto było się zatrzymać nad przepowiedniami losów użytkowników
księgi i spróbować swych sił w odczytywaniu wróżb równolegle z bohaterami.
Co do
fabuły, nie będę jej zdradzać w żadnym stopniu, nie jest to konieczne, bym mógł
opisać wszystko, co mi się podoba w tej powieści. Oprócz wyżej wymienionych
rzeczy zainteresowały mnie też relacje między dowództwem nazistowskich Niemiec.
Zostały wprowadzone postaci znane nam z rzeczywistości, jednak nie jako
zbrodniarzy, a jako przywódców gigantycznego, sprawnie działającego państwa.
Moim zdaniem autor przeprowadził co najmniej bardzo dobrą analizę tego, jak by
mógł wyglądać świat po zdobyciu władzy przez Niemców. Wewnętrzne i zewnętrzne
konflikty, bunty, kłótnie, niesnaski. O czym warto wspomnieć, w podziękowaniach
od autora były wymienione pozycje, które sam przestudiował w poszukiwaniu wiedzy
na temat Rzeszy, więc tematem był żywo zainteresowany i, sądząc na podstawie
moich przyswojonych na lekcjach historii informacji, żadnej gafy nie popełnił. Tak
na marginesie sam Dick głosił, że w jednej czwartej jest Niemcem, choć wcale
tak nie było.
Czy
warto przeczytać? Warto. Czy trzeba specjalnych przygotowań do lektury? Nie
trzeba. „Człowiek z Wysokiego Zamku” jest pozycją, którą będę polecał każdemu,
kto nie boi się fantastyki naukowej, kto nie boi się eksperymentów literackich,
a także każdemu lubiącemu solidną porcję fabuły, naszpikowanej ciekawymi
postaciami i zdarzeniami. Jednak nie jest to zbyt obiektywne, w końcu to mój
ulubiony autor.
0 komentarze :
Prześlij komentarz